Jak żyje się w Holenderskim mieście?

Prawie 3 lata temu przeprowadziłam się z rodziną z Krakowa do Hagi. Chociaż życie na emigracji nie jest usłane różami (czy w przypadku Niderlandów – tulipanami) to jest parę rzeczy, które zwracają tutaj moją uwagę i kontrastują z tym jak rzeczy mają się w Polsce. Na plan pierwszy wysuwa się organizacja życia miejskiego i dogodności jakie miasto ma do zaoferowania mieszkańcom. W gęstym, miejskim hafcie odczuwalna jest obecność zieleni, dająca mieszkańcom wytchnienie od miejskiego zgiełku. Do tego niska, nie przytłaczająca i luźno rozstawiona zabudowa, wszechobecne ścieżki rowerowe oraz wspaniałe parki miejskie. 

Ten artykuł stanowi zestawienie moich bardzo subiektywnych wrażeń z życia w Hadze.

Marzec. Po długim okresie zimowego letargu Holendrzy niczym wybudzone z hibernacji zwierzęta wypełzają na zewnątrz, powoli przeciągając się, rozprostowując kości. W tym czasie właśnie ludzie wychodzą do swoich ogródków starannie pieląc, sprzątając i organizując swój przydomowy kawałek zieleni. Obsługa miejskich parków przekopuje ziemię, przycina krzewy, sadzi kwiaty, tworząc kolorowe punkty kwietnych wystaw. Rozpoczęcie sezonu wiosenno-letniego można rozpoznać właśnie między innymi po tym, że parki, przydomowe ogródki czy skwery już od lutego zaczynają nabierać rumieńców. Nasz dom od jednego z 17 haskich miejskich ogródków działkowych dzieli jedynie wąski kanał. Z mojego skrawka zieleni obserwuję jak Holendrzy spędzają wolny czas niespiesznie krzątając się po ogródkach, pchając ogrodowe taczki, przewożąc ziemię i sadząc kwiaty, krzewy, warzywa. Zanurzają się w tym co daje im prawdziwe wytchnienie – obcowaniu z naturą. Ogrody są tutaj wszędzie i już od bardzo wczesnej wiosny splamione są intensywnymi barwami kwitnących kwiatów (żonkili, tulipanów, krokusów), krzewów różanych czy majestatycznie rozkwitających różowych magnoli. Zamiłowanie do ogrodnictwa pokazuje jak ważna dla Holendrów jest bliskość natury, obcowanie z nią i w związku z tym organizowanie przestrzeni miejskiej w koegzystencji z nią, a nie jej kosztem. Jest to bardzo jakościowo inne od tego co znam z Polski i nie mogę się temu nadziwić. Po każdej przejażdżce rowerowej po mieście wracam do domu z wrażeniem upojenia zielenią. Każda ulica otulona jest równym rzędem wysokich drzew, dających cień, każda dzielnica ma swój skrawek zieleni do dyspozycji mieszkańców z licznymi drzewami, nie wspominając nawet o dużych miejskich parkach i kanałach, przy których także pozostawione są pasy zieleni na których rosną drzewa. Wszystko to sprawia, że w Hadze poza ścisłym centrum miejski krajobraz nie jest za bardzo miejski. Na pewno nie w znaczeniu “miejskości” takiej jak ja – pochodząca z Krakowa dziewczyna – znam. Intensywny, duszny, oblepiający miejski zgiełk zastąpiony jest przez przestrzenną, pełną zieleni, harmonijną infrastrukturę. Nawet w ścisłym centrum Hagi mocno przytulone do siebie, wąskie holenderskie kamieniczki dają domownikom odrobinę wytchnienia w postaci małych przydomowych ogródków, które choćby miały 5 m², przelewają się zielenią i znajdują miejsce nawet na drzewo.

Przestrzenności dodaje Hadze, dominująca tutaj, dość luźno rozstawiona niska zabudowa (maksymalnie 5 pięter) z obowiązkowym niewielkim kawałkiem zielonego skweru do dyspozycji lokatorów. Wysokie bloki wyrastają tutaj jak pojedyncze drzewa spośród niskich traw – nie dominują w krajobrazie, a są jedynie jego punktowym elementem. Ci Holendrzy, którzy nie mają ogrodu i mieszkają w bloku przerzucają się na balkonowy slow-life, który jest tutaj bardzo popularny. W ciepłe dni widać ludzi pijących poranną kawę leżąc na leżaczku, łapiących promienie porannego słońca. Tak po prostu.

Wszystko to tutaj jest dla mnie bardzo ciekawe, nowe. Od poznawania różnych zielonych zakątków zaczęłam odkrywanie Hagi i tego co to miasto ma do zaoferowania. Morze i wydmowe krajobrazy, parki, z których każdy charakteryzuje się czymś innym. Niedługo później dowiedziałam się, że holenderski ogrodowo-parkowy bzik ma związek z historią. Nie jest więc jedynie realizacją współczesnych założeń dotyczących tworzenia infrastruktury miejskiej, ale jest kontynuacją trendu budowy miast, ciągnącego się już od czasów holednerskiego złotego wieku (Dutch Golden Age).

Po tulipanie do ogrodu, czyli trochę historii

Odwiedzając chyba najbardziej znany holenderski ogród – Keukenhof, czyli wystawę kwiatów cebulowych o międzynarodowym zasięgu – zastanawiająca dla mnie była nazwa obiektu. Słowo Keukenhof oznacza dosłownie: ogród kuchenny. Zadałam sobie pytanie: skąd w miejscu, które jest wykwintną wystawą kwiatów cebulowych (głównie tulipanów), nie mających nic wspólnego z kuchnią – kuchnia w nazwie. Czytając o historii wystawy Keukenhof nieuchronnie dotarłam do opowieści o szalonym romansie Holendrów z tulipanem –  epizodu z czasów holenderskiego złotego wieku zwanego tulipomanią oraz o powiązanej z tym holenderskiej fascynacji wszystkim co egzotyczne, nietypowe, nieznane (1). Gdy mniej więcej w XVI wieku na pokładzie jednego ze statków, tych powracających z odległych zamorskich podróży, do Europy zawitał tulipan, gorąca miłość do tego egzotycznego kwiatu rozgrzała chłodne serca ludzi z północy. 

Choć trudno to sobie obecnie wyobrazić to właśnie moda na kwiaty, zwłaszcza na te egzotyczne (a takim w tamtym czasie był tulipan), doprowadziła do zmiany mentalnej i estetycznej, która w efekcie zmodyfikowała to, w jaki sposób myślało się o przeznaczeniu ogrodów w XVII wieku i w konsekwencji o tym jak budowano holenderskie miasta. Posiadanie ogrodu, nawet kilku ogrodów, stało się atrybutem ludzi zamożnych, przynależących do wyższych sfer, do elity artystyczno-intelektualnej, wznoszącej się ponad przyziemne ludzkie problemy, zdolnej do dotknięcia czegoś wyższego, tak ulotnego jak esencja piękna. Posiadając ogród było się wyżej, było się bliżej Boga. Wzór rozwoju Amsterdamu w tamtym czasie potwierdza coraz większe znaczenie ogrodów dla kultury miejskiej i tym samym wzrostu popytu na nie. Gdy w połowie XVII wieku poszerzano Amsterdam poza jego średniowieczne granice kamienice jakie powstawały przy trzech wielkich (znanych na całym świecie) kanałach – Herengracht, Keizersgracht oraz Prinsengracht – miały z tyłu budynku miejsce przeznaczone na ogrody. Zachował się nawet specjalny dekret miejski, wymagający aby budynki o powierzchni 55m² wznoszone przy Prinsengracht miały mieć pozostawiony niezagospodarowany kawałek ziemi o powierzchni 24m² – pod ogród (2). 

To jakie jest współczesne Holenderskie miasto?

Miasto zielone

Duch tych proporcji widać we współczesnych holenderskich miastach, które naprawdę obfitują w zieleń. Jest to odczuwalne przebywając w nich, zwiedzając je czy mieszkając tutaj. To, że realnie przekłada się to na jakość życia w mieście odzwierciedlone jest w różnego rodzaju rankingach mierzących to jak mieszkańcom żyje się w danym mieście. Jakość środowiska naturalnego, w tym obecność obszarów zieleni, jest jednym z podstawowych wskaźników tego rodzaju rankingów. Amsterdam to miasto, które od lat jest w czołówce zestawień miast najbardziej zrównoważonych w rozwoju (3). Wtórują mu inne holenderskie miasta takie jak Rotterdam, czy Groningen. Haga w rankingu Numbeo na rok 2023 zajęła pierwsze miejsce w kategorii jakość życia w mieście (quality of life index) (4). Polskie miasta są w tym rankingu w połowie drugiej setki (Wrocław – miejsce 149, Warszawa – miejsce 150, Kraków – miejsce 153). Słabiutko.

Porównanie Krakowa z Hagą pokazuje obszary, w których mamy wiele do nadrobienia (5).

Pomimo tego, że w wielu obszarach w Polsce jest całkiem OK to na pewno kuleje jakość środowiska naturalnego – bardzo słaba jakość powietrza, niski poziom ogólnej czystości w miastach, poziom głośności; transport publiczny – głównie jego cena; czy udogodnienia dla mieszkańców – takie jak opieka zdrowotna, oraz właśnie dostępność obszarów zieleni. Czyli coś co chociażby w  Krakowie kłuje w oczy – przerażająca betonoza. 

Oraz infrastruktura faworyzująca samochody.

Miasto z inkluzywną infrastrukturą 

Takie, gdzie organizacja życia miejskiego opiera się o tworzenie mieszkańcom licznych udogodnień, sprawiających, że w mieście łatwo i tanio można się przemieszczać, odpocząć w ciszy od zgiełku miejskiego, z dostępem do służby zdrowia oraz z licznymi ułatwieniami przewidzianymi w infrastrukturze miasta dla grup mniejszościowych – dla osób niepełnosprawnych, starszych, młodych rodzin z dziećmi. Miasta mają być dla wszystkich, dla wygody i zdrowia ich mieszkańców, także tych z ograniczeniami. Jak to jest ważne wie każda matka walcząca z wysokim krawężnikiem, czy przepychająca wózek po nierównym chodniku. To są detale, które decydują o tym, czy każdy w równym stopniu będzie mógł korzystać z miejskiej infrastruktury. W Holandii widok osób starszych jadących ścieżką rowerową elektrycznym wózkiem dla seniora jest na porządku dziennym (6). Nie potrzebują oni przy takich wyprawach asysty, bo infrastruktura miejska przemyślana jest w taki sposób, aby tego rodzaju pojazdy mogły się po niej samodzielnie poruszać. Seniorzy mogą wjeżdżać takim wózkiem nawet do sklepów, dzięki czemu są w pełni samodzielni, samowystarczalni, aktywni ruchowo i społecznie. 

Infrastruktura drogowo-piesza, nie faworyzująca aut jest podstawą wizerunku tego miasta i subiektywnie uważam, że jest to główny parametr gwarantujący wysoki indeks jakości życia miejskiego w Hadze. To i zieleń. 

W Polskich miastach brakuje i jednego i drugiego. 

Ścieżki rowerowe to prawdziwy miejski cud. Są one przy każdej ulicy – tam gdzie są ulice po których jeżdżą auta, są też po obu stronach ulicy przyklejone do nich ścieżki rowerowe. Kropka. Ronda okala dodatkowa obręcz ścieżki rowerowej. To jest oczywistość. Po ścieżkach rowerowych jeżdżą nie tylko rowery, ale także: skutery, wspaniała alternatywa dla roweru, rowery elektryczne oraz wspomniane już specjalne wózko-skutery dla osób starszych. Jeżdżą też małe wąskie auta – hybrydy samochodu i skutera. Ogólnie mnogość rozwiązań jest bardzo interesująca. Legendy o kreatywnych sposobach przewożenia większych gabarytowo przedmiotów (pralki czy lodówki) rowerem są jak najbardziej prawdziwe (widziałam na własne oczy). Podobnie jest z rozwiązaniami rowerowymi na przewożenie dzieci. 

Dostępność ścieżek rowerowych moderuje ruch w mieście. Czas przejazdu autem z punktu A do punktu B jest często porównywalny do przejechania danego odcinka rowerem. Rower jest więc tutaj realną alternatywą dla samochodu co zmniejsza natężenie ruchu samochodowego i redukuje emisje.

Należy tutaj wspomnieć jednak, że ruch samochodowy w Hadze oraz w całej Holandii jest intensywny i nawet na bardzo rozbudowanych autostradach często robią się korki.

Miasto zrównoważone

Miasto zrównoważone (sustainable) uwzględnia w swoim rozwoju trzy filary: rozwój ekonomiczny, społeczną inkluzywnośś (social inclusion) oraz ochronę środowiska naturalnego (7). W zrównoważonym rozwoju chodzi o to, aby osiąganie teraźniejszych celów rozwojowych nie odebrało tej samej możliwości kolejnym pokoleniom. Oznacza więc rozsądniejsze korzystanie z zasobów ziemi oraz stopniowe osiąganie jak najniższych poziomów emisyjności, do jej całkowitego wyeliminowania. W Holandii nie ma już pytań o to czy i jak dążyć do zrównoważonego rozwoju, ale kiedy osiągnięte zostaną jego główne założenia takie jak chociażby zero emisyjność czy cyrkularność miast (circular city) (8). Na przykład miasto Amsterdam planuje zredukować emisje CO² w mieście o 55% (w porównaniu do poziomów z 1990) do 2030, i 95% do 2050 roku (9). Oprócz tego, miasto planuje do 2030 roku być miastem korzystającym głównie z zero emisyjnego transportu, gdzie 80% energii miejskiej będzie generowane z OZE (z paneli fotowoltaicznych i farm wiatrowych). Do 2040 roku miasto planuje całkowicie zrezygnować z gazu ziemnego (kopalnego). 

Holandia jako kraj planuje podwoić do 2030 energię generowaną z morskich farm wiatrowych aby zapewnić osiągnięcie jej głównego celu: pozyskiwania energii dla całego kraju w 100% z OZE do 2050. 

Tymczasem w Polsce walczymy z kopciuchami.

Co zatem z zero waste?

To co chciałabym tutaj podkreślić to fakt, że moja pierwsze spotkanie z zero waste w Holandii bardzo odbiegało od moich wyidealizowanych wyobrażeń. Zmiana miejsca zamieszkania oznaczała konieczność ponownego wypracowania zero wastowych procesów i muszę przyznać, że Holandia wcale tego nie ułatwia. Supermarkety raczej nie oferują alternatyw, smutną normą są warzywa duszące się w plastikowym worku czy (o zgrozo!) świeże zioła w plastikowych pudełkach. Wszechobecne jest także pakowanie warzyw czy owoców do foliówek (zrywek). Dużym zaskoczeniem był dla mnie brak lokalnych warzywniaków. Te znalazłam w dzielnicy imigranckiej gdzie znajdują się liczne tureckie markety. Dopiero tutaj mogłam ze spokojnym sumieniem kupić luzem nać pietruszki, kolendrę czy szpinak. Istnieją oczywiście liczne inicjatywy zero wastowe takie jak np. bank rzeczy (spullenbank), gdzie można oddać niepotrzebne rzeczy, które posłużą do ponownego przetworzenia (10). Są fantastyczne sklepy charytatywne – tzw. Rataplany (11) – ogromne hale ze wszystkim z drugiej ręki (meble, elektronika, ceramika, ubrania, zabawki, książki etc.); markety gdzie można zamówić warzywa do odbioru w duchu zero waste (12). Wszystko to jest jednak alternatywą, którą trzeba znaleźć w gąszczu informacji, wycisnąć dla siebie jak sok z wysuszonego już owocu. Poszukiwanie kultury zero waste w tym bardzo ekologicznym kraju nie było oczywiste i pod wieloma względami utrzymywanie satysfakcjonującego poziomu zero waste w Polsce było dla mnie o wiele łatwiejsze. Tutaj nieustannie się z tym borykam, walczę, potykam się. Otrząsnęłam się więc z przekonania, że wszystko co na zachodzie jest lepsze, bardziej zaawansowane, pożądane. Nie. Jesteśmy w uprzywilejowanej pozycji tworzenia rozwiązań, które mogą stać się modelowe także dla krajów zachodu. Tutaj zmiana wygodnych przyzwyczajeń konsumenckich jest trudna. Duch eko w Holandii jest bardzo silny, ale jest on wysokopoziomowy, widoczny bardziej na poziomie regulacji państwowych czy zarządzeń miejskich – takich jak chociażby system kaucyjny, o który obecnie toczy się batalia w Polsce czy bardzo dobrze zorganizowana zbiórka selektywna odpadów i wysokie wskaźniki odzysku materiałów nadających się do recyklingu. 

O wiele mniej widoczne to jest na tzw. ulicy. Nie spotkałam nikogo innego, poza sobą samą, kto by biegał do sklepu z własnymi woreczkami na warzywa. Budzi to oczywiście bardzo zdziwione, pełne rozbawienia spojrzenia ludzi wokół. No cóż – codzienność zerowesterki.

Wnioski

Jak jest w polskich miastach wszyscy wiemy. Pytanie jednak czy w ogóle prowadzimy w naszym kraju debatę o wejściu na ścieżkę zrównoważonego rozwoju? Czy rozmawiamy o tym jakie będą nasze miasta za 50, 70, 100 lat? Lubię Kraków. Serio. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu tęsknię za nim, a okres rozłąki sprawił, że wspomnienia bolesnych, ciemnych smogowych dni (przed którymi uciekłam do Hagi) ulotniły się. Widzę jednak, że Kraków oraz inne polskie miasta mają bardzo wiele do nadrobienia, aby móc efektywnie sprostać wyzwaniom przyszłości. Planowanie infrastruktury miejskiej musi uwzględniać inne elementy niż tylko okres rozliczania zysków z kolejnej budowy deweloperskiej. Konieczne są walka o zdrowie mieszkańców (między innymi poprzez zmniejszanie bardzo szkodliwych dla zdrowia zanieczyszczeń), budowanie udogodnień dla osób starszych, których udział w ogólnej strukturze populacyjnej w przyszłości znacznie wzrośnie (13) czy dążenie do zero emisyjności. Bardzo ważne jest także zmniejszanie korzystania z nowo wytworzonych materiałów na rzecz korzystania z tych, które już mamy wytworzone. 

Ponowne używanie wytworzonych materiałów (reuse) jest więc nie tylko czymś co kochają zerowasterzy. Jest to słowo, które będzie definiować i opisywać naszą przyszłość. Bo zrównoważone miasta to cyrkularne miasta. Zero waste to nie tylko styl życia eko-freaków. Zero waste to nasza przyszłość.

Autorka:

Marta Korab-Ożóg 

Członkini Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste.